Stadion przy ul. Reymonta na Łazarzu, z krytymi, drewnianymi trybunami na 4 tys. widzów i bieżnią lekkoatletyczną, wybudowano w 1929 roku na Powszechną Wystawę Krajową na tzw. terenie E (dzisiaj park Kasprowicza), gdzie rozplanowano część rolniczą i rozrywkową tego spektakularnego wydarzenia. Obiekt nazywano hipodromem lub Areną Pewuki. W czasie wystawy organizowano na nim różnego rodzaju imprezy: pokazy, parady, widowiska, a nawet wyścig kolarski. Po zakończeniu Pewuki stadion do końca okresu międzywojennego pełnił funkcje sportowe, służył piłkarzom, kolarzom i automobilistom. W czasie II wojny światowej okolice stadionu były miejscem przymusowych robót żydowskich więźniów. Z zachowanych relacji wynika, że Niemcy planowali przenieść tu Ogród Zoologiczny, a Żydów wykorzystywano do prac związanych ze zmianą ukształtowania terenu. Z niewiadomych przyczyn z tego projektu zrezygnowano, być może po prostu nie zdążono, jednak ślad po tym pomyśle pozostał w postaci niewielkich wzniesień na terenie parku Kasprowicza, które przez lata służyły dzieciom jako tor saneczkowy.
Po wojnie na stadionie wznowiono działalność sportową. Korzystało z niego wiele klubów, m.in. Legia Poznań (na bazie której powstał Klub Sportowy Energetyk, stąd późniejsza nazwa stadionu), Poznaniak, rugbiści Polonii i Posnanii. Z czasem stadion zaczął podupadać. W 2005 roku spalił się niewielki fragment trybun, ale losy nieczynnego już obiektu ostatecznie przypieczętował pożar, który wybuchł 8 kwietnia 2010 roku. W wyniku podpalenia drewniane trybuny częściowo spłonęły, część jednak udało się uratować, co nie uchroniło ocalałej konstrukcji przed ostateczną rozbiórką. Prywatny właściciel tego terenu planował nawet wybudowanie w tym miejscu 15-piętrowych wieżowców i tylko dzięki zdecydowanej postawie osiedlowych radnych ten zamysł nie został zrealizowany. Dzisiaj od strony ul. Reymonta rzuca się w oczy ogrodzony, nieużytkowany teren i niewiele osób pamięta, że jeszcze do niedawna z ulicą graniczyła tylna ściana prawie stuletnich trybun, po których nie ma już śladu.
Magdalena Grzelak-Grosz